Login :

Hasło :


FC Porto na Naszej Klasie FC Porto na Facebooku

Pierwsza polska strona o FC Porto (Online: 14)

Grzegorz Mielcarski: Porto się kocha, nie ma miejsca na zauroczenie

Grzegorz Mielcarski: Porto się kocha, nie ma miejsca na zauroczenie

Miałam przyjemność przeprowadzić wywiad z Panem Grzegorzem Mielcarskim, komentatorem i ekspertem NC+, byłym zawodnikiem FC Porto, który założył akademię piłkarską, aby przekazywać młodym adeptom futbolu wartości wyniesione z Porto. Do dziś z sentymentem wspomina klub spod znaku Smoka. Zawsze ma przy sobie długopis, który podarował mu prezydent Pinto da Costa.

Na spotkanie wybrałam się do Krakowa, gdzie mieści się jedna ze szkółek Pana Grzegorza. Miałam tam okazję obserwować rywalizację młodych piłkarzy i piłkarek. Aura nie była łaskawa, dlatego rozmowę przeprowadziliśmy w pobliskiej restauracji.

Trzy lata temu pojechał Pan wraz z ekipą Canal+ do Portugalii, żeby nagrać program poświęcony FC Porto. Proszę opowiedzieć o kulisach jego powstawania. Skąd taki pomysł? Czy trudno było go zrealizować?

Pojawiła się kiedyś propozycja z mojej strony, żeby pokazać polskim klubom jak jest zorganizowany klub, który chce osiągać sukcesy w Europie. Dużo mówi się o transferach FC Porto. Padają milionowe kwoty. Chciałem pokazać jakie są podstawy zarabiania tak wielkich pieniędzy. Jak to wszystko funkcjonuje. Ilu pracuje trenerów i w jakich kategoriach. Jak dzieli się dzieciaki. Jakie stosuje się metody szkoleniowe i jak wygląda baza treningowa. Chciałem przedstawić to wszystko prezesom klubów pierwszoligowych, drugoligowych, trzecioligowych i ekstraklasy. Zależało mi, żeby pokazać ludziom jak od środka wygląda funkcjonowanie takiego klubu. To był cel tego programu.

Co było ciekawe w Domu Smoka [internat dla młodych zawodników FC Porto - przyp. red.] – każdy pokój, każda sala ma swoją nazwę. Najczęściej jest to nazwisko byłego piłkarza, ponieważ ważna jest pamięć o przeszłości. Na ścianach wiszą portrety przedstawiające graczy Porto wznoszących puchary, aby przypominać młodym zawodnikom, że każdy w tym klubie przebył podobną drogę. Od wychowanka do wielkiego piłkarza. To są symbole, które mają zwracać uwagę czym należy się kierować. Porto bazuje na historii. Na pokoleniach, które nadal pracują w klubie. Warto, jak już powstają akademie w Polsce, a powstają, aby wzorowały się na takim podejściu. Możesz być juniorem, seniorem, asystentem, trenerem, dyrektorem, skautem. Historia pozwala, żeby ten klub wyglądał tak jak wygląda.

Czy łatwo było przekonać do wywiadu Pinto da Costę? Prezydent udziela wypowiedzi tylko Porto Canal…

Wydawało się, że będzie problem…

A jednak się udało.

Mam z prezydentem bardzo dobre relacje. Czułem się tak, jakbym był dla niego kimś z rodziny. Osobą, którą szanuje, której, nigdy nie sprowadził do parteru, ale też nigdy nie wyciągał do góry. Uszanował to, że mamy pewien termin na nagranie materiału. Zgodził się udzielić nam wypowiedzi. Zawsze traktował mnie z szacunkiem. To jest zaszczyt. Już od wielu lat cię tam nie ma, wcale nie miałeś takiego dużego wpływu na historię tego klubu jak ci najwięksi piłkarze, którzy zdobywali najwięcej goli, byli gwiazdami, a i tak jesteś szanowany. Pinto da Costa nauczył mnie, że trzeba mieć ogromną pokorę do tego, co się robi i że nie można zapominać o ludziach, którzy pojawili się na twojej drodze. Na jego drodze pojawiały się setki piłkarzy i zawsze traktował ich z szacunkiem. Gdy przyjechałem do Porto, wielu rzeczy nie rozumiałem, nie umiałem, nie potrafiłem tak się zachowywać. Podchodzić w taki sposób do piłki, jak teraz. Staram się przekazywać innym ludziom to, czego nauczyłem się w Porto. Te same wartości, tę pasję i miłości do tego, co się robi.

Wiele Pan wyniósł z Porto…

Porto spięło klamrą wiele rzeczy, chociaż nie zagrałem tam wielu meczów. Przydarzyła się kontuzja. Wkładałem dużo wysiłku w rehabilitację. Chciałem jak najszybciej wyzdrowieć. Wróciłem na boisko po trzech miesiącach od zerwania więzadła krzyżowego. Przed meczem na murawę wyprowadzał mnie wiceprezydent i uniósł moją rękę do góry. Cały stadion zaczął klaskać. Byłem w szoku, że ci ludzie na to czekają. Minęły tylko trzy miesiące. Niepotrzebnie aż tak mocno zaangażowałem się w rehabilitację i przesadziłem. Ale trzeba też spojrzeć prawdzie w oczy, że sposób przeprowadzenia mojej operacji w Portugalii nie był dobry. Próbowano mi wmówić, że problemem jest moja psychika, ale w rzeczywistości to medycyna zawiodła.

Jakie były kulisy Pana transferu do FC Porto i jak przebiegała aklimatyzacja w nowym miejscu? Kto najbardziej pomógł Panu w tym procesie?

Gdyby nie Józef Młynarczyk, tego transferu prawdopodobnie by nie było. Było dwunastu kandydatów na napastnika w FC Porto i szczerze mówiąc nie wierzyłem, że mogę wygrać tę rywalizację. Młynarczyk mnie polecał. Jeden raz przylecieli do Polski, żeby mnie zobaczyć, potem drugi, trzeci, aż w końcu była taka sytuacja, że Robson powiedział córce Młynarczyka, która tłumaczyła wtedy rozmowę: „Przekaż Gregowi, że transferu nie będzie, bo podnieśli kwotę”. Poprosiłem, żeby podziękowała za zainteresowanie moją osobą i przekazała, że być może jeszcze się kiedyś spotkamy, może na innej płaszczyźnie. Robson spojrzał mi wtedy w oczy i powiedział: „Bierzemy cię”. Chodziło mu o charakter. Nie naciskałem. Podszedłem do tej sytuacji z pokorą. To była moja życiowa szansa, a przez moment zawisła na włosku. Pogodziłem się z tym, że być może nie odejdę. Młynarczyk odegrał najważniejszą rolę, ale Bobby Robson musiał klepnąć ten transfer, bo był za niego odpowiedzialny. Musiał mieć pewność, że pasuję do tego klubu.

Czy klub pomagał w takich kwestiach jak np. zakwaterowanie?

Oczywiście, że tak. Przez cztery lata pobytu w Porto nie miałem żadnego problemu z takimi kwestiami. Dostałem mieszkanie po Juranie. On nie cieszył się tam dobrą opinią i gdy tam zamieszkałem, to patrzyli na mnie trochę spod byka. Juran potrafił zaparkować samochód na środku garażu podziemnego i blokować przejazd sąsiadom. Ale to stare dzieje. Klub zapewniał nam też samochody. To były czasy, kiedy w Porto jeździło się Alfa Romeo. Co mnie szokowało – co trzy miesiące samochody były wymieniane na nowe. W Porto był człowiek wyznaczony do pomocy piłkarzom i ich rodzinom. Nazywał się Domingos. Zawsze mogliśmy się do niego zwrócić. Pewnego dnia jechałem autostradą i zatrzymała mnie policja. Powiedzieli, że już stamtąd nie odjadę. Nie znałem wtedy jeszcze portugalskiego. Zadzwoniłem do Domingosa. Przyjechał i wsiadł do radiowozu. Po jakimś czasie wyszedł policjant, zatrzymał inne samochody, żebym ja mógł odjechać. Takie znaczenia ma Porto. Porto to świętość. Porto się kocha. Dozgonnie. Jeśli mówię, że kocham ten klub, to wiem co chcę wyrazić. Tam wiele rzeczy robi się z miłości. Poważnie. W Polsce nie ma takich emocji. Porto jest ponad innym rzeczami i tam jest jego miejsce. Porto się kocha. Nie ma miejsca na zauroczenie. Od początku, kiedy się urodzisz, stajesz się świadomy, dokonujesz wyborów, jesteś portistą.

Czy nadal współpracuje Pan w jakikolwiek sposób z FC Porto. Czy np. sugeruje Pan skautom jakiego zawodnika w Polsce warto obserwować?

Polecałem kiedyś Kubę Błaszczykowskiego. Może były zbyt słabe naciski z mojej strony, nie wiem. Wydawało mi się, że jest to chłopak, który charakterologicznie pasuje do tego klubu, ale cóż, może dobrze się stało. Zrobił świetną karierę w Dortmundzie. W Porto też na pewno by sobie poradził. Ale może nie trafiłby na takiego trenera jak Klopp. Może nie grałby w finale Ligi Mistrzów. Nie wiem, może by grał. Nie ma różnicy między tymi klubami.

Proponowałem niedawno chłopaków do zespołu juniorów. Chodziło o to, żeby ich ocenili. Porto podziękowało, ale mój kolega, Bandeirinha, napisał mi maila: „Pamiętaj Greg, jeżeli kiedyś będziesz chciał podesłać nam jakiegoś piłkarza, daj znać. Czekamy na kontakt”. Skauci Porto, o których się tyle mówi, to w większości byli piłkarze. Znają specyfikę tego klubu. Wiedzą, kto do niego pasuje charakterologicznie, a kto nie. Jeżeli to jest jakiś hulaka, to nie da rady. W Porto trzeba nauczyć się cierpieć. Siedzisz na ławce, nie grasz, ale cały czas jesteś uczciwie traktowany. Nie możesz się obrażać, że nie grasz. Klub to doceni. Nie mówię, że od razu dadzą cię do pierwszego składu, ale Porto pomoże ci znaleźć inny klub. Tak było z Ricardo Carvalho. Był juniorem, później jeździł na wypożyczenia. Pamiętam jak schodziliśmy kiedyś do tunelu, a prezydent powiedział mu: „Będziesz grał w wielkim klubie, Ricardo. Spokojnie. Przyjdzie twój czas”. Sprawdziło się co do joty.

Jakie relacje miał Pan z kibicami FC Porto? Śpiewano jakieś piosenki dedykowane Panu?

Może były jakieś przyśpiewki, nie pamiętam. Nieprawdopodobną rzeczą było dla mnie to, że gdy zerwałem więzadła, kibice przychodzili do mnie do szpitala. W dniu wolnym od pracy, co piętnaście minut, co pół godziny, ktoś do mnie przychodził. Obcy ludzie. W pewnym momencie lekarz wywiesił na drzwiach kartkę „zakaz odwiedzania”, bo dostałem wysokiej temperatury. Przyszedł kiedyś facet, który przyniósł mi proporczyk z meczu Pucharu Zdobywców Pucharów - Porto-Sampdoria. Do dzisiaj go mam. Są na nim podpisy wszystkich piłkarzy. I ten facet powiedział: „To jest dla mnie najcenniejsza rzecz, ale jeszcze bardziej pragnę, żebyś wrócił do zdrowia. Niech ten proporczyk ci w tym pomoże”.

Przyszedł też raz chłopczyk z rodzicami i przyniósł mi figurkę z Fatimy. Powiedział: „Pojechaliśmy tam specjalnie, żeby pomodlić się o twoje zdrowie. Wzięliśmy tę figurkę, żeby była przy tobie, żebyś szybko wrócił do zdrowia”. To były takie sytuacje, które pamiętam do dzisiaj.

Piękne historie...

Na każdym kroku kibice okazywali mi szacunek i sympatię. Gdy przyszedłem do Porto, braliśmy udział w turnieju i zostałem najlepszym piłkarzem. Nigdy wcześniej nie dostałem żadnej indywidualnej nagrody. Kibice wierzyli, że jestem chłopakiem, który im pomoże, który wiele im da. Potem przydarzyła się kontuzja wynikająca z mojego przepracowania. Wtedy zawsze mnie wspierali i mówili: „Nie pękaj, dasz radę”.

Niektórzy piłkarze po zakończeniu kariery decydują się na zawód trenera. Pan nie poszedł tą drogą. Został Pan komentatorem, założył akademię piłkarską.

Kiedy byłem piłkarzem, myślałem o tym, żeby zostać trenerem. To jest ciężki kawałek chleba. W Polsce trudno być trenerem. Bardzo szanuję ten zawód, ale w Polsce jest trudniej. Przegrywasz trzy mecze i już cię nie ma. Nie patrzy się na człowieka, nie postępuje się tak, jak uczono mnie tego w Porto. Jest podejrzliwość, ocenianie, że coś zrobiłeś źle. Takie podejście odpychało mnie od tego, żeby zostać trenerem. Pojawiła się możliwość współpracy z Canal+. Miałem być tam na chwilę, a jestem już 12 lat.

Jakim trenerem i człowiekiem był sir Bobby Robson? Jak go Pan wspomina?

To trener, który zrobił na mnie największe wrażenie. On i też już świętej pamięci Henryk Staszewski z Polonii Bydgoszcz. Robson to był ojciec. Miał wspaniałe podejście do piłkarzy. Potrafił nas inspirować. Zawsze trzymał nas blisko ziemi, nie pozwolił żebyśmy ulecieli. Kiedy był już trenerem Barcelony, przyjechał na derby Porto – Benfica i zadzwonił do mnie: - Co robisz? - Siedzę w domu. - To zapraszam cię na kawę. Przyjedź do mnie do hotelu. Zawiozłem mu wtedy na pamiątkę koszulkę. On się wzruszył i powiedział: „Mieliśmy wypić kawę, ale chodź, zapraszam cię na obiad”. Poświęcił mi cały dzień, a miał je tylko dwa. Chyba nie ma piłkarza, który powiedziałby o nim coś złego. Trzeba byłoby być wyjątkowo nieszczerym i obłudnym, żeby powiedzieć coś nieprzychylnego. To był taki wielki człowiek, że zwykłe „dzień dobry” na powitanie to za mało, ukłon to też za mało.

Opowie Pan jakąś anegdotę związaną z FC Porto?

Mieliśmy zakaz używania telefonów komórkowych po godzinie 22. Byłem z Capucho w pokoju. Zadzwonił trener, była chyba druga czy trzecia w nocy. Capucho odbiera, a trener mówi - O, Capo, jeszcze nie śpisz? - Nie. - W takim razie przynieś mi rano na śniadanie cztery tysiące. Jeżeli nie przyniesiesz, możesz się pakować i wracasz do domu. Capucho jak to usłyszał, to dopiero nie mógł zasnąć. Śmialiśmy się z niego. Rano przyszedł i mówi - Panie trenerze, jeszcze nie mam tych pieniędzy. - Jak nie przyniesiesz, to jedziesz do domu. Capucho nie miał wyjścia, chodził od pokoju do pokoju i zbierał pieniądze.

A! Opiekowałem się Porto, kiedy przyjechali do Polski na mecz z Polonią Warszawa. Spotkanie było rozgrywane w Płocku. Porto się pytało, czy boisko będzie zroszone przed meczem. Pracownik Polonii odpowiedział, że tak. - A na ile przed meczem? - Jak ile? Panie, ja muszę rano na murawie rozłożyć rury, zanim je porozkładam i tę wodę puszczę, to gdzieś do 12 to potrwa. Potem musimy to pozbierać, bo o siedemnastej zacznie się mecz! Taka była kiedyś organizacja w Polsce.

Pamiętam też inne zdarzenie pokazujące, jak Porto jest doskonale zorganizowane. Przyjechał Antero, żeby zobaczyć gdzie będą grali mecz z Polonią. Jechaliśmy samochodem z Warszawy do Płocka. Zdrzemnąłem się, a Antero wszystko sobie notował. Później spotkaliśmy się z policją i mówi: - Zapytaj się, czy mogliby zamiast dwóch samochodów załatwić cztery motory. - Jak to, będzie eskorta samochodów, to po co motory? - Dlatego, że na trasie do Płocka są dwa odcinki, gdzie jest ruch wahadłowy. Motor w takim przypadku może pojechać i zatrzymać ruch, a samochodem nikt się nie przeciśnie. Wolę, żeby były motory. Zwracali uwagę nawet na to, że ktoś pojedzie motorem, zatrzyma samochody i Porto będzie mogło przejechać autobusem. To przemawia do wyobraźni.

Spędził Pan w FC Porto cztery lata. Z którym z piłkarzy miał Pan najlepsze relacje?

Najbardziej kumplowałem się z Jorgem Costą. Z Joao Pinto, Paulinho Santosem też, ale najbardziej z Jorgem. On czuwał. Wiedział, że trzeba zaopiekować się nowymi, trochę im pomóc, przyciągnąć ich do siebie. Jak mieliśmy wolne, to lubiliśmy się spotykać.

Którego piłkarza z obecnej kadry FC Porto ceni Pan najbardziej?

Hm… Właściwie już go tam nie ma, ale chyba Martineza. Co prawda to już nie jest młodzieniaszek, ale chyba jego cenię najbardziej.

Ma odejść do AC Milan, chociaż to jeszcze nie jest oficjalnie potwierdzone…

Tak, tak. Ale żeby poznać człowieka i z pełną odpowiedzialnością go ocenić, trzeba spędzić z nim trochę czasu. Trzeba zjeść z nim kolację, może jedną, ale trzeba się spotkać. Telewizor wszystkiego nie pokaże.

Portugalczyków grających w FC Porto można policzyć na palcach jednej ręki. Większość zawodników sprowadzana jest z zagranicy.

Tak, dokładnie. Pomimo tego, Porto cały czas kroczy drogą zwycięzców. Kiedyś o sile klubu stanowili Portugalczycy: Vitor Baia, Domingos, Paulinho Santos, Folha, Jorge Costa. Dzisiaj Porto potrafi utrzymać swój poziom sportowy, regularnie gra w Lidze Mistrzów, wychodzi z grupy i nawet ćwierćfinał jest dla nich osiągalny. Czy z Portugalczykami czy bez, poziom jest taki sam, mentalność jest taka sama. To świadczy o wielkości tego klubu. Nawet biorąc pod uwagę tę wpadkę z Bayernem w rewanżu. Porto cały czas kroczy swoją drogą. Ma świetne wyczucie, wie jakich zawodników warto sprowadzić. To głównie zasługa Pinto da Costy. Jak pewnego dnia odejdzie z klubu, Porto już nigdy nie będzie takie samo.

Pinto da Costa zarządza klubem już od ponad 30 lat. Jak będzie wyglądało FC Porto po jego odejściu?

To wspaniały człowiek, ma wielką charyzmę. Antero jest jego prawą ręką. Człowiek równie niesamowity. Dziś w Porto to on jest kołem napędowym, wiele rzeczy kontynuuje. To były menadżer, zajmował się marketingiem i do wszystkiego doszedł swoją wiedzą. To on prawdopodobnie będzie prezydentem. Ale niepotrzebnie wybiegamy w przyszłość. Porto ma tak wielkiego prezydenta, tak wspaniałego i byłoby nieelegancko mówić teraz o tym, co będzie za kilka lat. Porto to Porto. Tak jak na wiele rzeczy i na to znajdzie sobie lekarstwo.

Jak szybko przebiegała w Pana przypadku nauka portugalskiego? Czy łatwo nauczyć się tego języka?

Trudno. Nie jest to łatwy język. Po roku zacząłem mówić. Gdyby nie Józef Młynarczyk, to nie wiem czy nauczyłbym się mówić w takim stopniu, w jakim potrafiłem mówić po roku. Może z błędami gramatycznymi, ale mnie uczyła ulica, boisko i odwaga. Nie krępowałem się mówić i nawet jak śmiesznie to brzmiało, to próbowałem. Nauczyłem się portugalskiego, moja żona nauczyła się portugalskiego. Nie mówię, że w jakimś bardzo, bardzo zaawansowanym stopniu, ale na tyle, żeby spokojnie móc funkcjonować.

Czy Porto zapewniało szkolenia językowe?

Nie, ale gdybym przyszedł do klubu i powiedział, żeby mi pomogli, bo nie umiem, bo sobie nie radzę, to na pewno taką pomoc bym dostał. Bez dwóch zdań.

Czy wiedział Pan wcześniej o istnieniu polskiej strony fanów FC Porto?

Nie, nie wiedziałem. Nigdy nie wchodziłem na tę stronę. Nigdy nie miałem przyjemności. Ale zerknę, będę śledził. Teraz będę bywalcem.

W takim razie zapraszamy na naszą stronę :)

Często podróżuję i jak siedzę na lotnisku, to przeglądam internet. Na pewno będę od czasu do czasu zaglądał. Nie mówię, że od razu zacznę dodawać wpisy, ale będę śledził. Porto to klub tak bliski mojemu sercu, bliskie mi miasto, ludzie i ich mentalność. Porto to moja druga pasja, druga miłość i nie krępuję się powiedzieć, że kocham Porto. Czekam aż mój syn podrośnie. Gdy będzie trochę starszy, to pokażę mu Porto. Miejsca gdzie bywałem, gdzie kiedyś grałem. Przypomniała mi się fajna historia. Kiedy nagrywaliśmy materiał do programu, podjechaliśmy samochodem pod Most Eiffla i zapytałem jednego człowieka jak dojechać na górę. A on na to: - Zaraz, zaraz, czy ty nie grałeś kiedyś w Porto? A ja mówię: „Tak”. - 18 lat temu stałeś w tym miejscu, trzymałeś mojego syna na rękach i robiliśmy sobie zdjęcie. Mój syn ma teraz 19 lat, a ty w tym samym miejscu pytasz mnie, jak dojechać na górę. Marcin Rosłoń, z którym nagrywaliśmy ten materiał podejrzewał, że to była ustawka, że to było zrobione celowo. To pokazuje, że nawet po wielu latach ludzie pamiętają tam rysy twarzy, oczy. Mogło to zrobić wrażenie na chłopakach, którzy przyjechali ze mną kręcić ten program. To, jak pamięta się byłych piłkarzy w Porto. Fajnie, kiedy nawet po wielu latach traktuje się ich w taki sposób. Powinniśmy brać przykład, żebyśmy i my potrafili być tacy w Polsce.

Ma Pan jakieś ulubione miejsca w Porto? Może Ribeira?

Lubię Ribeirę. Lubiłem też Foz, Matosinhoz. Można powiedzieć, że mieszkałem naprzeciwko Foz, przy Rua Sao Joao de Brito. Blisko stadionu Boavisty. Dwie ulice dalej. Najbardziej lubiłem Foz. To piękna dzielnica. Często spędzałem tam popołudnia. W Lizbonie można zakochać się od razu. W Porto musisz spędzić kilka dni, aby je pokochać. Pochodzić po tych uliczkach, poznać ludzi.

Wracając do Pańskiego syna, to niestety nie pokaże mu Pan stadionu, na którym Pan grał. Po Estadio das Antas nie ma już śladu.

Tak, ale pokażę mu miejsce, gdzie to było. Stary stadion das Antas stał 200 metrów od Dragao. Wybudowano tam apartamentowce, żeby zwróciła się budowa. Ale Dragao jest przepiękne.

Czy istnieje w Porto zwyczaj nakazujący nowym piłkarzom wykonanie jakiejś czynności, np. zaśpiewanie przed kolegami w szatni? Było coś takiego?

Oczywiście, było. I jak ja tam byłem, to się to działo. Na Estadio das Antas, pomiędzy szatnią a tunelem prowadzącym na murawę, mieliśmy przedpokój. Tam było 20 miejsc i się robiło taki numer: wszyscy siadali, ale jedno miejsce zostawialiśmy wolne. Było ono przeznaczone specjalnie dla młodego piłkarza, który dopiero przyszedł do klubu. On o tym nie wiedział, ale musiał tam usiąść. Po prostu siadał tam, gdzie było wolne. Paulinho Santos biegł do szatni, brał worek po śmieciach i napełniał go wodą. Czekaliśmy, aż trener wyjdzie i powie: „Wszyscy gotowi? To idziemy”. Wtedy Paulinho lał na nowego zawodnika z góry tę wodę. Pękaliśmy ze śmiechu. Potem mówiliśmy mu, że musi się przebrać. Nie może wyjść na murawę w takim stanie, bo zapłaci karę. Był przygotowany dla niego strój do przebrania. My byliśmy już na boisku, on później do nas dołączał i mówiliśmy: „Panie trenerze, on jest nowy i już się spóźnia”.

Pan też przez to przechodził?

Mnie uratowało to, że ostrzegł mnie Młynarczyk. Ale co roku robiliśmy takie numery. Dużo było śmiechu z tego tytułu. Nie trzeba było śpiewać piosenek.

Pamiętam inną historię. Na pierwszym treningu Joao Pinto zapytał mnie przy Młynarczyku: - Pijesz wino? - Nie. - Jak nie pijesz wina? Białe pijesz? - Nie. - Czerwone? - Nie. - Piwo? - Nie. - To wódkę może? - Nie. I wtedy mówi do Młynarczyka tak: „Powiedz mu, że jak nie pije alkoholu, to niech spier…”. To było moje pierwsze przywitanie z kapitanem Porto. Jak nie piję wina, to mam stąd spadać.

W Porto nie wypada nie pić Porto :)

Oczywiście to wszystko było żartem. Tak naprawdę tego wina się nie piło. Może od czasu do czasu. Ale nie Porto.

Za Pańskich czasów Jose Mourinho był asystentem Bobbyego Robsona. Czy już wtedy wykazywał się wielkim talentem trenerskim?

Trenerskim nie, bo takich szans nie dostawał. Może sporadycznie. Ale wyróżniał się osobowościowo. Kiedy spacerowaliśmy z zespołem, on zawsze chodził ze starszymi. Z Baią, Jorgem Costą, Joao Pinto. To nie było rzeczą łatwą, trzymać się ze starszyzną i co ciekawe, był w tej grupie szanowany. To pokazywało jego silną osobowość. Potrafił wejść w tę grupę najsilniejszych i najwięcej czasu spędzał właśnie z nimi.

Nie spodziewał się Pan, że Mourinho zrobi taką karierę?

Nie, nie. Ale widać było, że ma silną osobowość. Nie można było robić sobie z niego żartów. Nie bał się podjąć decyzji o usunięciu z boiska podczas wewnętrznej gierki piłkarza pierwszego składu tylko dlatego, że się spierał czy był aut, czy nie było. Nie zawahał się podjąć takiej decyzji, on jako czwarty asystent.

W ubiegłym roku pojechaliśmy na obóz przygotowawczy FC Porto do Holandii. Poprosiliśmy trenera Lopetegui o przekazanie pozdrowień polskim fanom. Nagraliśmy je bez problemu. Gdy o to samo poprosiliśmy Heltona, odpowiedział, że nie może tego zrobić. Podobno zawodnikom FC Porto nie wolno udzielać wypowiedzi poza siedzibą klubu?

Porto miało kilka sytuacji, kiedy walczyło z mediami, z gazetami. Wtedy zabroniono udzielania wywiadów poza obiektem. Może inaczej. Można udzielać wywiadów, ale jak wpadniesz, to dostajesz wysoką karę finansową. Chodzi o to, żeby uniknąć sytuacji, że ktoś przychodzi do rzecznika i się tłumaczy: „Ale ja o tym nie mówiłem”. Żeby nie było wątpliwości, czy piłkarz udzielił takiego wywiadu, czy nie. Żeby nie prowokować, przy wywiadach zawsze obecna jest osoba odpowiedzialna za kontakty z mediami. Porto chroni swoją prywatność. Jeśli „Record” czy „A Bola” napisały coś, co nie było prawdą, a klub wierzył piłkarzom, że tego nie powiedzieli, to później nikt nie udzielał tym gazetom wypowiedzi, a dziennikarze mieli zakaz wstępu na treningi. Ciekawe było też to, że kiedy kręciliśmy materiał dla Canal+ i zapytaliśmy Moutinho o reprezentację, on odpowiedział, że jest tu po to, aby rozmawiać o Porto, a nie o Portugalii.

Pamiętam jak rozmawialiśmy z prezydentem podczas kręcenia tego materiału. Zdziwił się, że rozmowa trwała tak krótko. Powiedziałem: „Panie prezydencie, po raz pierwszy były piłkarz przeprowadza z panem wywiad”. On mówi: „Tak, nigdy wcześniej się to nie zdarzyło”. Zawsze starałem się myśleć, jak on by się zachował w danej sytuacji, jaką podjąłby decyzję, bo za każdym razem była ona taka idealna, psychologicznie motywująca. Wspaniały człowiek. Największy autorytet. Mam jego książkę „30 lat - 30 najtrudniejszych decyzji”.

Po portugalsku?

Tak, po portugalsku. Fajna. Największy, najwspanialszy człowiek.  Prezydent, który był na każdym treningu siedem dni w tygodniu. Na każdym. Nie wtrącał się. Stał sobie z boku i się przyglądał. Kochał piłkę i piłkarzy. Lubił obserwować czy dany piłkarz pasuje do jego klubu, czy nie. Jak się zachowuje, jak reaguje na porażki, jak reaguje na zwycięstwa. Podciągał do pionu. Uczył pokory. Po porażce mówił: „Może za mało dałeś z siebie, może za mało zrobiłeś”. To było motywujące.

Podczas ostatniego wywiadu powiedziałem mu: - Panie prezydencie, przyjechałem oddać panu smoka. - Jakiego smoka? - Kiedy leżałem w szpitalu, przyniósł mi pan smoka z brązu i powiedział, żebym się nie poddawał, żebym był silny. Podarowałem mu smoka z bursztynu. Powiedział, że będzie stał na jego biurku.

Ciekawa była też inna sytuacja. Kiedy pewnego razu go odwiedziłem, zobaczyłem, że w jego gabinecie wisi zdjęcie z Krakowa. Powiedział: „Patrz, mam tu twój Kraków”. A mieszkam w Krakowie. Spodobało mu się to miasto, jak Porto grało mecz z Wisłą.

Niewiele osób o tym wie, ale kiedy jestem w studiu podczas meczów Ligi Mistrzów, zawsze mam przy sobie długopis, który dostałem od prezydenta. Z wygrawerowanym napisem FC Porto. Można to zauważyć, jakby się ktoś przyjrzał.

W Monachium też go Pan miał?

Miałem.

Szkoda, że nie przyniósł szczęścia...
Dziękuję za rozmowę.


Pan Grzegorz i jego mali podopieczni podczas turnieju w Krakowie


Rozmawiamy o FC Porto :)

     
Specjalna dedykacja dla naszych czytelników!


Pan Grzegorz z ekipą FC Porto, 1995 r.


Gol zapewniający FC Porto zwycięstwo z Boavistą, 1997 r.

*** W tym miejscu pragnę podziękować Panu Grzegorzowi Mielcarskiemu za poświęcony czas, miłą rozmowę i wyczerpujące odpowiedzi oraz Panu Pawłowi Palaczowi za pomoc w realizacji wywiadu. Podziękowania kieruję także do pomysłodawcy, Mateusza, jak również do wszystkich osób, które przygotowały pytania.

Autor: Futbolówka, 2015-06-27 01:16:26

Super się czytało, mógłbym takie coś pochłaniać godzinami... ;) Fajnie, że spotkanie doszło do skutku i wszystko tak ładnie wyszło.

To co? Teraz do kolekcji pasuje spotkać Młynarczyka, Woźniaka, Kaźmierczaka i Kieszka :D

Aha, jak zwykle szacun dla Futbolówki za ciekawy materiał ;) !

pawcyk27, 2015-06-27 09:38:44

Czytając wywiad da się wyczuć magię klubu...

Portista FCP, 2015-06-27 10:38:24

Świetna robota! Taka Naczelna to skarb! :)

Vasco, 2015-06-27 12:47:52

Cieszę się że mogłem się na coś przydać i pomóc. Co do Młynarczyka to może nie być tak dużym problemem, posiadamy do niego numer telefonu. Więc można zadzwonić i obgadać sprawę :D

portugalczyk, 2015-06-27 14:01:20

Brawo, kapitalny wywiad!

jakledw12, 2015-06-27 14:11:35

Dzięki! Z Panem Grzegorzem o Porto można by rozmawiać godzinami ;)

Futbolówka, 2015-06-27 23:59:57

Czytanie lub słuchanie wypowiedzi Pana Grzegorza to sama przyjemność :)

CriS, 2015-06-28 00:06:33

Bardzo ciekawy wywiad i fajnie się to czyta, a do tego zabawne anegdoty :) i ten autograf z dedykacją super!

smokx, 2015-06-28 22:29:25

Świetny wywiad. Bardzo podobał mi się fragment, gdy Pan Grzegorz mówił jak to Antero Henrique robił notatki w drodze do Płocka na temat ruchu drogowego. Nie wiedziałem, że jest aż taki drobiazgowy. Ale swoją drogą tak jak Pan Grzegorz zgadzam się, że to Antero Henrique prawdopodobnie przejmie w przyszłości stery w FC Porto. Nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta, ale kilka lat temu dostał bardzo korzystną ofertę z Chelsea, ale na szczęście odrzucił ją.

PS: @Futbolówka mam nietypowe pytanie. W jakiej restauracji przeprowadzałaś wywiad z Panem Grzegorzem i ile czasu poświęcił na rozmowę z Tobą?

domi, 2015-06-29 20:09:13

Fajnie byłoby jakby udało się przeprowadzić wywiad z innymi Polakami, którzy grali w FC Porto zwłaszcza z Panem Józefem Młynarczykiem :)

domi, 2015-06-29 20:10:29

Wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć. Nie tylko o Antero, ale ogólnie o funkcjonowaniu klubu. Super sprawa! Byłoby fajnie, jakby udało się zrobić kolejne takie wywiady.
Z filmiku można wywnioskować, że Portugalczycy mówili Mielkarski hehe.

smokx, 2015-06-30 09:47:41

domi, to była restauracja Portobello. Sam wywiad trwał około 2 godzin.

Futbolówka, 2015-06-30 18:34:12

Musisz być zalogowany, aby dodawać komentarze.

Shoutbox:

Zdjęcie tygodnia


Poprzedni mecz

27. kolejka ligi portugalskiej
vs
GD Estoril Praia-FC Porto
1 : 2
2025-03-30, 19:00
Estádio António Coimbra da Mota (Estoril)
(tak typowaliśmy)

Kolejny mecz

28. kolejka ligi portugalskiej
vs
FC Porto-Benfica Lizbona
Typuj wynik meczu
2025-04-06, 21:30
Estádio do Dragão (Porto)

Liga portugalska

1Sporting CP2662
2Benfica Lizbona2559
3FC Porto2653
SC Braga2653
5CD Santa Clara2643
6Vitoria Guimarães SC2641
7Casa Pia AC2636
GD Estoril Praia2636
9FC Famalicão2634
10Moreirense FC2631
11Nacional Madeira2629
Rió Ave FC2629
FC Arouca2629
14Gil Vicente FC2523
AFS2523
Estrela Amadora2623
17Farense2617
18Boavista Porto FC2615

Buttony

Forum piłkarskie Benfica Lizbona Liga portugalska AC Milan SSC Napoli Serie A Sassuolo Boca Juniors nufc.com.pl | Newcastle United LeedsUtd.pl - Strona o Leeds United Pierwszy polski serwis o Gialloblu

Pozdrowienia


© 2009-2025 www.fc-porto.pl